czwartek, 21 stycznia 2010

pożegnania i wielka podróż

jak przed każdą wielką podróżą, postanowiłem się z kimś pożegnać, tak słyszałem, że się tak robi. no więc namówiłem mamę, i pojechaliśmy do cioci bajkosi, która od dawna nas już zapraszała. oczywiście, mnie bardziej od cioci interesowała moja koleżanka lewelinka. cały ten ich wilanów zasypany śniegiem, i jak wybraliśmy się na spacer to okazało się, że mama z ciocią musiały ciągnąć wózki za sobą, przełazić przez zaspy i inne takie, no a my jak to my, raz i zasnęliśmy. potem bawiliśmy się grzecznie w lewelinkowych włościach, na podłodze, a mama z ciocią zajadały przepyszną szarlotkę, przepyszną, bo tak mama mówiła, nam oczywiście nie dali.
no, a potem pojechaliśmy z mamą do domku, a tam już wszystko było naszykowane, bo mama inaczej niż dotychczas, spakowała wszystko dzień wcześniej, i czekaliśmy tylko, aż tata wróci z pracy.

no i wyruszyliśmy, zamówiliśmy taksówkę z fotelikiem, żeby jechać na lotnisko, to wcale nie jest takie proste, bo w warszawie są tylko dwie firmy, które mają foteliki. tak czy siak, bardzo drogo to wychodzi, no ale jak mus to mus.
na lotnisku było fajnie, i udało nam się zrobić zdjęcie jak jesteśmy załadowani bagażami, ale niestety jest kiepskiej jakości.

tak czy siak, wyruszyliśmy, powiem wam tylko, że pięknie przespałem cały lot do budapesztu, w budapeszcie się obudziłem, a w następnym samolocie już do ammanu znowu spałem. dolecieliśmy w środku nocy i nic nie pamiętam, co i jak. podobno wszyscy się zachwycali, jaki ja grzeczny, w jednym i w drugim samolocie dostałem dmuchane modele samolotów, a pani stewardetka, czy coś, w pierwszym samolocie, spytała rodziców, czy ja w ogóle umiem płakać. a jakby ktoś pytał, to lot trwał najpierw godzinę i dziesięć minut, potem dwie godziny na przesiadkę, a potem jeszcze 3 godziny. także całkiem nie tak za długo.


gdzie ta lewelinka?

o jest!

moja nowa bryka i my z tobołami – rodzice liczyli ile sztuk bagażu, dwa plecaki, torba aparatowa, plecak przewijaniowo podręczny, wózek i ja = razem sześć, no ja w sensie tego że też musiałem być noszony albo wożony, i niezapomniany na przykład w taksówce, hihi

a na lotnisku okęcie mieli różne fajne zabawki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz