niedziela, 24 stycznia 2010

ach ta petra!

no i w końcu odwiedziliśmy tą petrę, okazało się, że to żadna koleżanka, nic z tych rzeczy. taką śmieszną nazwę ma miejsce, które zresztą jest w różnych spisach jednym z cudów świata.

no więc było to tak, że wstaliśmy o piątej rano, żeby być o szóstej na bramie, tak się udało, bo nasz hotel był tylko rzut beretem, tak mówi tata, od tej bramy. niestety kucharze w hotelu jeszcze nie wstali, i rodzice musieli się obejść bez śniadania hotelowego, a właściwie to sami sobie śniadanie zrobić.

weszliśmy do tej petry, bilety były bardzo drogie, no ale to zapewne przez to, że jest to bardzo popularne i znane miejsce. wzięliśmy wózek i chustę, cały plecak pieluch, dwa kocyki, i zabawki dla mnie, i trochę jedzenia i picie dla rodziców. najpierw szliśmy taką drogą, potem takim śmiesznym korytarzem w skałach wąwozem czy coś as –sik się to nazywało, i tam jakoś mój wózek dało się pchać, no ale potem doszliśmy do skarbca. to taka wielka budowla wyryta w skałach. a te skały czerwone, takie czerwono żółte chyba. no w każdym razie mi się bardzo podobało i rodzicom też. potem zaraz znaleźliśmy miejsce gdzie by ten mój wózek zostawić, i zostawiliśmy go w takim miłym beduińskim sklepo-namiocie, tzn. nie ten namiot był miły tylko pani w nim pracująca. dalej byłem już w chuście i chodziliśmy po różnych starych ruinach, ulicach, a potem weszliśmy na taką wielką górę, to mama mnie tym razem wnosiła, uff bardzo się zmęczyła bidulka, bo szliśmy prawie godzinę, i odmawialiśmy użycia osiołka do tej wspinaczki. i tam nas czekał wspaniały widok, wykuty w skale klasztor. narobiliśmy sobie zdjęć, napodziwialiśmy widoki, wypiliśmy, no ja nie, rodzice wypili kolę, odpoczęliśmy i zeszliśmy na dół. po drodze jedna pani nas zaczepiła, żeby z nią wypić herbatę, no i rodzice wypili, i ona miała swoje ognisko i osiołka i taki mały sklepik, i rodzice kupili tam jakiś drobiazg, a ona mi dała wielbłąda z kamienia, ale rodzice zabrali, żebym go nie połknął. potem jeszcze zwiedzaliśmy, aż w końcu ja z mamą poszliśmy do namiotu tej pani co nam trzymała wózek, a tata jeszcze się wspinał do różnych grobowców. no i ta pani od wózka miała na imię hint i chciała mnie zatrzymać w tym namiocie, tak bardzo się spodobałem, zamiast sprzedawać to ciągle ze mną rozmawiała po angielskiemu ma się rozumieć, no a na koniec, jak wrócił tata, to mi dała takiego ładnego wielbłąda pluszowego, i rodzice pozwolili mi się nim bawić.

wieczorem poszliśmy na kolację, ale mi się nie spodobała restauracja i marudziłem, i rodzice wzięli na wynos, i bawiliśmy się w hotelu. ale dzień był pełen wrażeń, a pogoda bardzo fajna, nawet przewijanie na dworze w słońcu było dozwolone, bo było cieplutko.



to właśnie ten skarbiec

z mamą to mogę się posilić zawsze i wszędzie

idziemy na wycieczkę

przewijanko na starożytnym kamieniu

a za nami kolejne grobowce, jest ich tu ponad 600

pani nabetanka

a za nami klasztor

zabawy tatkowe

znowu chcieli mnie porwać

a tu jakiś śmieszny pan

za nami znowu klasztor

z tatą wędrujemy w dół

na herbacie u nabetanki

a to hint, co dała mi wielbłądzika

z tatą w wąwozie sik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz