niedziela, 18 października 2009

niedziela w rozalinie

niedziela jest zawsze za krótka, zaraz się kończy i ani się człowiek obejrzy, a jest poniedziałek, a tata nam znika na większość dnia.

dziś pojechaliśmy do michaszki, do rozalina. jak tam jeździmy, to się wydaje, że to koniec świata, bo żeby ominąć korki jeździmy przez różne objazdy, przez pola i łąki. dzisiaj jechaliśmy z taką maszynką, co sobie rodzice kupili na rocznicę swojego ślubu, ta maszynka gadała dokąd mają jechać i gdzie skręcać. a tata do maszynki czasami mówił: „coś ty krzysiek, gdzie ty nas prowadzisz”, bo raz ten krzysiek (i nie to nie był wcale wujek krzysiek, tylko jakiś hołowczyc) powiedział tacie, żeby skręcił w sam środek pola. potem nawet się denerwował jak tata nie skręcił i kazał tacie zawracać. a mama się tylko z tego śmiała.

u michaszki było super, oczywiście zaliczyłem przebieranie, chociaż niby się nie lubię ubierać i rozbierać, ale to nie moja wina, tylko pieluch, które są tak skonstruowane, że nie wytrzymują moich harców nogami. dobrze się złożyło, bo okazało się, że mamy z michaszką takie same koszulki. śmiesznie.

coraz trudniej za mną nadążyć, a zmiana pieluchy wymaga umiejętności ekwilibrystycznych

michaszka, moja koleżanka na dobre i na złe

nie ma to jak na rączkach u rodziców

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz