na spacerze oczywiście było super. mama powiedziała, żebym głęboko oddychał, bo można sobie nawdychać jakiegoś jodu. nie wiem czy to nie to samo co w tych tężniach w konstancinie, gdzie za takie wdychanie trzeba było niemało płacić. tak więc wdychałem i wdychałem, aż zasnąłem.
po południu odwiedziliśmy natomiast pewnych państwa. państwa sroków, nazywają się jak ten ptaszek co kradnie różne błyszczące przedmioty, ale to bardzo poważani państwo. pani krystyna uczyła mamę matematyki (i dawała same trudne zadania, mama dzięki temu nie musiała się matematyki na maturę uczć), a pan stefan, jej mąż jest fizykiem i uczy fizyki w liceum, do tego na lekcje chodzi zawsze pod krawatem i w garniturze, i ma długie włosy, prawdziwy naukowiec. atmosfera u nich bardzo naukowa. mnóstwo książek, szczególnie z fizyki, matematyki i informatyki. chodziłem sobie u mamy na rączkach i oglądałem te woluminy. potem chciałem zobaczyć, jak to jest siedzieć na kolanach u kogoś od kogo tak paruje wiedza i wskoczyłem na ręce pani krystynie. pokazałem jej swoją książeczkę, żeby sobie nie myślała, że ja jakiś nieumiałek jestem. a do tego powiem wam, że jak mnie ci mili państwo zobaczyli, to powiedzieli, że mam kształt głowy taki, że zostanę matematykiem. tak się z tego cieszyli, i mama też. że zastanawiam się, czy rzeczywiście nie zostać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz