wtorek, 13 października 2009

jak to po urlopie

jak to po urlopie… wszyscy wiecie, świat wydaje się mniej kolorowy, a do tego w warszawie panuje prawdziwie paskudna pogoda, szaro, buro, ciemno. w poniedziałek do tego wszystkiego dołożył się jeszcze tatko, bo musiał iść do pracy… brrr. na szczęście my z mamą wyskoczyliśmy na klub mam, gdzie było całkiem śmiesznie i gdzie popisywałem się moim przekręcaniem z plecków na brzuch, potem pojechaliśmy jak zwykle do taty na lunch. właściwie to zgarnęliśmy tatę i skoczyliśmy do kulinariów. rodzice bardzo lubią tam zjeść, a do tego spotkaliśmy ciocię kasię. była bardzo wesoła i zamiast siedzieć z kolegami z którymi przyszła usiadła z nami, nie przeszkadzało jej nawet to, że sobie troszkę stękałem.

we wtorek mama zabrała mnie na ważenie i mierzenie. ponieważ paniom pielęgniarkom się nie chce pomagać, to mama sama mnie waży i mierzy. z tym mierzeniem to jest śmiesznie, bo trudno jest zmierzyć leżące niemowlę, a już mnie to szczególnie, jakoś tak to jest, że jak zobaczymy (my niemowlaki), taki centymetr do mierzenia, to robimy wygibusy i wyginusy, i generalnie nawet jak chcemy pomóc biednym mierzącym, to nam wychodzi zupełnie na odwrót. generalnie stan na 13 października, czyli 4 miesiące bez jednego dnia – 65,5 cm wzrost, 6460 kg wagi. no… nie jest źle.


spotkaliśmy przypadkowo ciocię kasię

przewijak w przychodni i moje długaśne nogi, przez które długie spodenki z krówką zamieniły się w krótkie spodenki z krówką

mierzę 65,5 cm, przynajmniej na tyle udało się mamie mnie rozciągnąć

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz