z tel avivu do jaffy można właściwie iść piechotę wzdłuż morza, ale pojechaliśmy autobusem, bo wiało i baliśmy się, że spadnie deszcz. od razu mówię: pomarańczy nie znaleźliśmy, ale i tak było fajnie. na początek poszliśmy na stare miasto nad samym morzem. byliśmy na moście życzeń, gdzie oprócz pomyślenia życzenia, trzeba dotknąć rączką swojego znaku zodiaku. a potem spacerowaliśmy sobie po wąskich uliczkach, odwiedziliśmy małą galeryjkę i bazar ze starociami.
jak rodzice zgłodnieli to wstąpiliśmy do przyjemnej restauracji, gdzie byli mili panowie, pokazali mi krowę z urwanym rogiem i pozwolili pobawić się słomkami. z powrotem do tel avivu poszliśmy pieszo. wiało bardzo i nad morzem zobaczyliśmy bardzo dużo latawców. jak się okazało, to nie były zwykłe latawce, tylko latawce, do których byli przyczepieni ludzie i latali nad morzem. hm, na razie to nie dla mnie rozrywka.
Próbowaliście tego burgera?
OdpowiedzUsuńnie :) raz byliśmy zmuszeni do zjedzenia w golden arches i zapłaciliśmy za dwa zestawy bagatela 85 zł, ale burgery chyba nie były koszerne :)
OdpowiedzUsuńA co to jest Golden Arches? i zestaw "bagatela"?
OdpowiedzUsuńGolden Arches to ukochana restauracja (hmmm) wuja Mitcha, spytajcie jego :)
OdpowiedzUsuń