wtorek, 21 września 2010

w poszukiwaniu misia yogi

śmiejcie się, śmiejcie, a my nadal nie spotkaliśmy misia yogiego. ała (mój dziadek) co jakiś czas tylko zawoła „hej yogi babuuu”, ale nie możemy go znaleźć. pojechaliśmy go dziś szukać na południe parku. o rany, jak tam pięknie było. zobaczcie sami: gorące źródła, gejzery, kanion, jeziora, no jak mama i tata to zobaczyli, to tylko ciągle otwierali oczy ze zdziwienia, że tak pięknie może być, babti (tak mówię na babcię tanię) i ała też, tylko pstrykali zdjęcia.

wstaliśmy dziś wcześniutko, żeby spotkać yogiego

dużo drzew zeschniętych i dużo pożarów (ale to z tyłu to nie pożar, nie dajcie się zwieść)

chmury, rzeki i jeziora, a prognozy mówiły, że będzie lało całe 3 dni

stary druh – old faithful, gejzer przewidywalny, tryskający zgodnie z rozkładem, dziadek mówi, że ktoś siedzi w tłumie i naciska pedał hi hi

ała ma całkiem wygodne barana

o, to ładne było

aż zgubiłem czapkę, bo wpadła do gejzeru i tata po nią właził, a ja złapałem katarix

nie do tego głębokiego na szczęście nie

rodzinnie

dziadki nad rzeką, ała się zamyślił

mamuty z bliska

tato zjedz ten statek

kaniony i wodospady, babti do kogo machasz?

u, co to za głęboka dziura?

1 komentarz:

  1. Źle, źle to nie Misia Yogi, tylko Mistrza Yody trzeba było szukać w tej Ameryce...

    OdpowiedzUsuń