w lissssbonie zakwaterowaliśmy się w bardzo fajnym miejscu, gdzie okazało się, że pracuje pani z rosji (ona kazała mi dużo pić, ponieważ ja bardzo mało piję, i potem za każdym razem jak rodzice prosili żebym pił, to mówiłem im, że piję tylko dlatego, że pani z rosji kazała).
w każdym bądź razie już następnego dnia wyruszyliśmy na jednodniową wycieczkę do sintry, bardzo się fajnie jechało ponciągiem, byłem grzeczny i wcale za dużo się nie wierciłem. a w tej sintrze, byliśmy w palacio national, gdzie mieli wielkie dwa stogi, mama znalazła wyjaśnienie, bo były to dwa kuchenne kominy, potem jedliśmy pyszne jedzenie bacalhau (dorsz), w tej portugalii w ogóle to mają dobre jedzenie.
a potem pojechaliśmy do zamku maurów na górę i tam też było super, nawet mieli piaskownicę w tym zamku. mama odpoczywała, a my z tatą się wspinaliśmy to tu to tam.
później mieliśmy jechać do pałacu pena, ale przez ponad godzinę nie przyjeżdżał nasz autobus, się okazało, że nie ma jak jechać dalej ani nawet zjechać na dół, bo wąska droga na górę została zablokowana przez jakiegoś złego parkującego, i co ktoś podjeżdżał to się jeszcze bardziej blokowało i nie było jak wycofać, a na końcu tego korka utknęła laweta, która miała to źle zaparkowane auto odholować. cała portugalia, hi hi.
potem poszliśmy na pasteis nata i było przepysznie, bo to takie ciastka, z których ja wyjadam środek, nazywany przeze mnie budyniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz