zabawa zabawą, ale trzeba było ruszać, bo to nasz ostatni dzień w londynie. zaczęliśmy od tytułowego dużego bena, a potem poszliśmy do koników, co stoją na straży przed jakimś ważnym budynkiem. widzieliśmy przy okazji zmianę warty konikowej i na początku to nawet byłem zainteresowany, ale potem zająłem się zbieraniem kamyczków na dziedzińcu. na więcej atrakcji nie mieliśmy czasu, bo musieliśmy przecież zdążyć na samolot.
lot minął mi bardzo miło. najpierw patrzyłem przez okienko i nie mogłem się nadziwić, że jesteśmy tak wysoko, potem jadłem z tatą samolotową kanapkę, a na koniec zaczepiałem takie dwie panie, co się z tego bardzo cieszyły. taki byłem tym wszystkim zaaferowany, że zapomniałem, że trzeba iść spać. przypomniało mi się dopiero po 23, czym pobiłem swój rekord życiowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz