poniedziałek, 9 sierpnia 2010

duży ben

jesteśmy już trzeci dzień u neli i jej rodziców w mieszkanku, a ja nic nie wspomniałem o jej kolekcji zabawek. tak mi się wszystko podobało, że nie wiedziałem, za co łapać na początku. jedną z moich ulubionych zabawek był telefon – mogłem sobie do woli dzwonić do babci mai i babci tani, mimo że to więcej niż międzymiastowa. no i zauważyłem, że nela lubi książeczki tak, jak ja, a najbardziej chyba te o zwierzątkach na farmie.

zabawa zabawą, ale trzeba było ruszać, bo to nasz ostatni dzień w londynie. zaczęliśmy od tytułowego dużego bena, a potem poszliśmy do koników, co stoją na straży przed jakimś ważnym budynkiem. widzieliśmy przy okazji zmianę warty konikowej i na początku to nawet byłem zainteresowany, ale potem zająłem się zbieraniem kamyczków na dziedzińcu. na więcej atrakcji nie mieliśmy czasu, bo musieliśmy przecież zdążyć na samolot.

lot minął mi bardzo miło. najpierw patrzyłem przez okienko i nie mogłem się nadziwić, że jesteśmy tak wysoko, potem jadłem z tatą samolotową kanapkę, a na koniec zaczepiałem takie dwie panie, co się z tego bardzo cieszyły. taki byłem tym wszystkim zaaferowany, że zapomniałem, że trzeba iść spać. przypomniało mi się dopiero po 23, czym pobiłem swój rekord życiowy.

zabawkowe królestwo neli

duży ben, my i moja minka

wiśta wio, koniku

rodzice mają przerwę na kawę

umiem wyrzucać pieluchy do kosza, ale gdzie tu jest kosz?

idziemy na zakupy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz