do ryczowa przyjechałem pierwszy raz w życiu. ci, co czytają tego bloga wiedzą, że wojtuś już tu był i że tu jest fajnie. i rzeczywiście, mi też się spodobało. prawie całe dnie spędzaliśmy na dworku. było ognisko, prażonki (przez niektórych nazywane kociołkiem), achelki (czyli wafelki), hamak i w ogóle luz – blues. byli też dziadek ryś z babcią tanią i ich przyjaciółmi ciocią celiną i wujkiem fredkiem i była ciocia gosia, co z wojtusiem szukali mieszkańców łąki i babcia jasia, co jak zawsze zrobiła przepyszne ciasto i inne smakołyki. a jak wiecie, dobre towarzystwo, to najważniejsza sprawa!
wszystko w porządku, tylko był jeden problem – trawa. nikt tego wcześniej nie wiedział, chyba nawet ja, ale nie mogłem się jakoś do trawy przekonać. jak tylko ktoś mnie kładł na trawkę to ja siup: rączki i nóżki w górę, żeby tylko tej trawy nie dotykać. no i oczywiście w płacz, dla poprawienia efektu i żeby ktoś mnie szybko podniósł. nie wiem jak to będzie w przyszłości, ale na razie trawa i ja nie jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi…
zdjęcia mówią same za siebie:
achelki
z wujkiem fredkiem
trawa nie!!!
łapiemy bańki
Fajne zdjątka. b.
OdpowiedzUsuńJolencja, naprawde swietne foty!!!
OdpowiedzUsuń