czwartek, 7 października 2010

taki lans

powiem wam, że po przyjeździe rodzice wysypali z walizek całe sterty ubrań, część ich, ale jak zwykle większość moja. w tej ameryce to jednak mają fajne i tanie ubrania i szkoda, że tak daleko na te zakupy trzeba jeździć. taka nelka, to ma babcie w ameryce, to jej może przywozić, a my na zakupy musimy latać 10 godzin samolotem, ehh.

tymczasem po powrocie wróciłem też do mojego szalonego siedzonka i mojej tzw. ‘spec odzieżdy’ czyli po rosyjsku, ubrania specjalnego, roboczego. mogę w nim jeść tak jak tylko ja potrafię, czyli nakładać na łyżkę i tuż przed włożeniem do buzi przekręcać łyżkę do góry nogami, a samą łyżkę oblizywać. tym sposobem 80% jedzenia jest w korytku-kieszonce mojej spec odzieżdy.


moje nowe wdzianko, świeci w ciemnościach

jem sam

gruchy w polsce mają lepsze

krawat taty trochę przydługi

śliniak tygrysek

i czapeczka góralska pożyczona od owcy, którą rodzice przynieśli z jakiegoś balu świątecznego w marriocie 100 lat temu

1 komentarz: