jak widać motywacja blogowa starczyła na jeden wpis, a to
dlatego, że zaginął kabelek od aparatu, którym można zgrywać zdjęcia.
nasz bartodziej w styczniu, bo my jeszcze w tym miesiącu jesteśmy
rozpoczął swoje gawożenie, parę słów na krzyż, mama nas nie porównuje, ale ja w
tym czasie powiedziałem pierwsze zdanie. za to bartuś pięknie układa klocki i
lubi zajmować się rzeczami manualnymi, cokolwiek to oznacza.
w styczniu oczywiście nie ominęły nas choroby, tajlandii nie
było, więc co się dziwić.
ale w tak zwanym międzyczasie, była u nas karinka, z którą
zniknęliśmy w bawialni na długie godziny, rodzice tylko zaglądali, czy nie
uciekliśmy przez okno, bo czasami było za cicho. grzeczność nad grzeczności.
oprócz tego byliśmy na urodzinach u tosi, gdzie nie było połowy gości, bo
wszyscy chorzy. dobrze chociaż, że nam się udało, bo tort malinowy był
przepyszny!
powrót z gór i obowiązkowa wizyta u prajadzi, która nadal
jest w świetnej formie i co roku wygląda młodziej, tak przynajmniej mówi nasza
mama…
i u wujostwa, wuj leszek pięknie nam zagrał kolędy,
a ja śpiewałem
to zabawy z karinką
zbudowałem sobie namiot, w którym można spać zimą
w dodatku w śpiworku od świętego mikołaja
a to tosia i zdziesiątkowani goście
jak widać smakował
tym u mamy na rączkach
a to ja z tosią i z emilką, jakby ktoś pytał, to emilka jest
ode mnie młodsza o 7 miesięcy i na tym zdjęciu miała 3 latka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz